{Mirrabel}
Zaczęłam żałować, że nie założyłam dodatkowego swetra. Albo co najmniej jeszcze jednego podkoszulka, który chroniłby mnie dostatecznie przed zimnem. Pociągnęłam nosem, w końcu podnosząc się z plastikowego krzesełka, by ulżyć swoim zmarzniętym nogom. Energicznie zaczęłam poruszać palcami stóp, żeby pobudzić w nich krążenie. Na szczęście trening piłkarzy już się zakończył, więc mogłam powoli zacząć opuszczać stadion. W ich oczach pewnie wyglądałam niczym kupka nieszczęścia: włosy potargane przez porywisty wiatr, czerwone policzki, torba wypchana do granic możliwości różnymi notatkami na temat ich przygotowania fizycznego, szyja opatulona włochatym szalikiem. Idąc przed siebie, wbiłam spojrzenie w czubki swoich butów, jakby moje oczy mogłyby zdradzić to, za jaką beznadziejną się uważałam. Ostatnio wszystko szło mi wyjątkowo pod górkę. Z początku białe światło na korytarzu raziło mnie w oczy, jednak po chwili zdążyłam się zauważyć. Dzięki Bogu w porę zdołałam przypomnieć sobie o termosie z kawą, który bezpiecznie czekał w torbie. Wyjęłam go z czarnej czeluści, już niemal czując ten bajeczny zapach... Ale ktoś oczywiście musiał uprzedzić moje plany o spokojnym wypiciu tego pełno kofeinowego napoju...Zazgrzytałam zębami, widząc ciemnobrązowy napój, który powoli wsiąkał w mój żółty, puchowy szalik. Spojrzałam gniewnie na winowajcę tego zdarzenia. Otwierał i zamykał usta niczym ryba wyciągnięta z wody, nie mogąc wydobyć z nich żadnego słowa, które usprawiedliwiłoby to, co zrobił przed chwilą. Chociaż mogłam winić to tylko siebie. Bynajmniej nawet nie zdołałam zauważyć, w którym momencie wyszedł mi na drodze.
- Ja... - zaczerpnął powietrza, próbując nie patrzeć na swoich kolegów, którzy patrzyli na wszystko z uśmieszkiem na ustach.
- Następnym razem patrz, jak idziesz - warknęłam nieprzyjemnym tonem, tym razem idąc w stronę damskiej łazienki. Dopiero tam pozwoliłam sobie ocenić skalę zniszczenia, jaką zasiał napój. Zacisnęłam usta w wąską kreskę, zdając sobie sprawę, że nie zdołam tego już w żaden sposób odwrócić.
- Chciałem Cię przeprosić za ten szalik - zaczął, wciskając się niezauważony do damskiej toalety. Prychnęłam, tym razem dość rozbawiona.
- A od kiedy to mężczyźni mają tu wstęp? - zapytałam, wymownie na niego spoglądając. Uniosłam brwi ku górze, widząc tą zakłopotaną minę. - Naprawdę, nie trzeba. I tak nie było mi w nim wygodnie.
Dobra, może teraz to skłamałam. Ale zrobiło mi się go naprawdę żal, ponieważ miałam wrażenie, że naprawdę żałuje tego, co stało się kilka chwil wcześniej. Bynajmniej zrobiłam to dla dobra sprawy.
- Milos jestem.
- Zdążyłam zauważyć - prychnęłam śmiechem, zasłaniając usta dłonią. - Mirrabel.
- To w takim razie dasz może się zaprosić na kawę? - zaproponował, opierając się zupełnie swobodnie plecami o drzwi.
- Jeszcze ci jej mało?
{Noelle}
Cudem przeżyłam dzisiejszy trening. Instruktor dawał nam ostry wycisk, ponieważ wszystko miało być perfekcyjne. Każdy ruch, każdy gest. Uważał, że taniec musi oddawać uczucia, które w nas siedzą, że wszystko musi być dobrze zinterpretowane przez widza...albo po prostu miał gorszy humor. Nie miałam siły zdjąć klejącej się do mojego ciała koszulki. Przed chwilą nietknięta butelka energetycznego napoju teraz została wyrzucona pusta do kosza. Rozpuściłam swoje wilgotne, płomienne włosy, które-jakby równie zmęczone jak ja-opadły bezwładnie ma moje ramiona.
- W przyszłym tygodniu będziecie mieć zajęcia z profesjonalistą, światowej klasy tancerzem. Przygotujcie się, że będzie jeszcze gorzej - poinformował nas Alan-nasz instruktor-który jak zwykle wszedł do szatni bez pukania. W sumie nie robiło to zbytniej różnicy. Dziewczyny i chłopaki przebierali się razem, przywykłam.
- To jest ktoś lepszy od pana? - rozpoczęła swoje flirty Caroline, stanąwszy naprzeciwko Alana. Każdy jej tu szczerze nie lubił. Zawsze uważała się za najlepszą. Reszta była dla niej tylko kaleczącym jej talent tłem. Nie uważałam, że nie jest dobra. Była świetna w tym co robi, inaczej by się tutaj nie znalazła. Po prostu miała paskudny charakter.
- No, wyobraź sobie, że tak - uśmiechnął się arogancko.
- Dla mnie pan jest najlepszy - blondynka puściła do niego oczko i odeszła na swoje miejsce. Alan spojrzał na nią z politowaniem.
- Czy coś jeszcze? - spytałam, wstając z torbą na ramieniu. Miałam ogromną ochotę walnąć się na łóżko i spać do późnego rana mimo, iż dochodziła dopiero dziewiętnasta.
- Nie, wszystko - odparł i wyszedł. Podążyłam za nim. Znajdując się na dworze, wzięłam głęboki wdech. Powietrze było zimne, orzeźwiające. Takiego mi było trzeba. Zamknęłam oczy, odprężając się na chwilę.
- Podwieźć cię? - usłyszałam znany mi męski głos. To był Dean, mój najlepszy przyjaciel od przedszkola.
- Nie, dzięki. Przejdę się - uśmiechnęłam się, po czym ruszyłam w swoją stronę. Doszły mnie ostatnio słuchy, że Dean widzi we mnie coś więcej niż tylko bratnią duszę. Nie wyobrażałam nas sobie spacerujących za rękę, całujących się...chciałam, by została to tylko przyjaźń. Lecz czas pokaże. Być może jeszcze zmienię zdanie.
Włożyłam słuchawki do uszu, by nie słyszeć nic prócz moich ulubionych piosenek. Przeszkodził mi w tym uparty Dean. Podjechał do mnie, prosząc bym wsiadła. W sumie byłam zmęczona i nie wiedziałam czy dojdę do domu. A jeżeli jakimś cudem bym tam doszła, nie czułabym nóg. Po męczącej negocjacji dałam się namówić. Brunet był kochany, jednak jak wspomniałam -nie widzę nas jako pary.
Kiedy rozdział? :D
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń